sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 8.

„Czy tęskniłabyś za mną, gdybym wyszedł i nie wrócił? Gdybyś nie mogła mnie znaleźć wśród innych ludzi? Czy żyć beze mnie mogłabyś się nauczyć?”


Jestem z Grześkiem już od roku i chyba był to najlepszy czas w moim życiu.  Ale jak to mówią wszystko dobre co się szybko kończy. I tak było w moim przypadku, choć nie do końca.  Pozostanie mi coś, co będę pamiętać do końca życia i za to z każdym dniem dziękuję.

- Grzesiek idziemy?- głucha cisza- Grzesiek?!- powtórzyłam, tyle, że głośniej. Od kilku dni jest jakiś nieobecny. Zamknięty ze swoimi myślami.
- Coś mówiłaś?
- Nic ważnego.  Pytałam tylko czy wychodzimy już na halę. Za 2 godziny jest mecz.
- A tak, chodź idziemy.

Na meczu  Grzesiek jak zwykle grał bardzo dobrze i niczym się nie przejmował. Właśnie tak działała na niego siatkówka. Przy niej się odprężał i o nic nie martwił. A na dodatek Lotos wygrał z Olsztynem 3:2. Po meczu mój tato zaprosił Grześka do nas na obiad, ale on nie specjalnie chciał iść. Widziałam to po jego oczach. Powiedział, że jest bardzo zmęczony i pójdzie do siebie położyć się spać. Ja mu wierzyłam, bo przecież  rozegrał pięciosetowy mecz. Dziwne zachowanie Grzegorza nie dawało mi spokoju, ale postanowiłam się  tym nie martwić, bo miałam większy problem na głowie.  Od kilku dni nie czułam się najlepiej. Byłam osłabiona i bałam się najgorszego. Nie mogłam teraz znowu zachorować.  O moich obawach powiedziałam ojcu, a ten od razu wysłał mnie do szpitala na badania.

Pół godziny później już byłam w gabinecie onkologa. Sama. Nie chciałam, żeby ojciec wchodził ze mną. Powiem mu wszystko w domu, na spokojnie, bo nie chcę żeby się denerwował. Zrobiono mi szczegółowo wszystkie badania…

Gdy wracałam od lekarza nie mogłam w to uwierzyć. Nie to niemożliwe, to nie może być prawda!


Wbiegłam do domu o od razu zaczęłam krzyczeć do taty.
- Tato, tato, stał się cud!
-  Co takiego?
- Jestem w ciąży!- popłakałam się
- Co? Jak to możliwe? Przecież…
  - No właśnie ja też tak myślałam. Lekarz powiedział, że po chemioterapii będę bezpłodna. A jednak! Zobacz tutaj są zdjęcia usg. To 5 tydzień.
- Boże, dziecko to faktycznie musi być cud. To siła waszego uczucia. Chodź tu to mnie córeczko- przytulił mnie jak najmocniej i już oboje płakaliśmy ze szczęścia.
- Muszę powiedzieć o tym Grześkowi. Mam nadzieję, że się ucieszy.
- Na pewno. Przecież widać jak bardzo cię kocha.
- Już nawet wiem jak mu o tym powiem. Ale najpierw musimy iść do sklepu.
Kupiłam takie buciki (LINK), choć chciałam bardziej sportowe. Niestety nie udało mi się znaleźć Asicsów w takim rozmiarze.  Do tego włożę kopertę ze zdjęciem usg naszego maluszka. Mam nadzieję, że się domyśli.

Wieczorem zapukałam do drzwi Grześka, ale ten nie otwierał. Postanowiłam na niego poczekać na klatce schodowej. Po 15 minutach usłyszałam jak wchodzi na piętro i otwiera swoje drzwi. Nieźle się zdziwił jak mnie zobaczył. A nawet odniosłam wrażenie, że się nie ucieszył. Trudno, wiem, że miał męczący dzień. Weszliśmy do środka i usiedliśmy na kanapie. Trzymałam na kolanach pudełeczko z butami i kopertą, kiedy równocześnie powiedzieliśmy do siebie „Muszę Ci coś powiedzieć”.
- Ty pierwszy- powiedziałam
- Nie, nie, ty zacznij.
- Grzesiek, przecież widzę, że coś cię gryzie.
- No dobrze. Więc… nie wiem od czego mam zacząć.
- Wiesz, że lubię bezpośredniość. Po prostu powiedz.
- Chodzi o to, że… Marta rozwiodła się z mężem.
- No dobrze, ale co ty masz z tym wspólnego?
- Zaczęliśmy się znowu spotykać. Nie potrafię cię dłużej okłamywać. Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna, ale… ja się w niej zakochałem. Chciałbym z nią spróbować ułożyć sobie życie. Przepraszam.
- Od kiedy to trwa?- próbowałam być  spokojna i opanowana.
- Ponad miesiąc temu pierwszy raz się z nią spotkałem.
- Czyli nie widzisz już dla nas szans?
- Jesteś dla mnie bardzo ważna, ale… Przepraszam- nastała głucha cisza- Dlaczego na mnie nie krzyczysz, nie wyzywasz od najgorszych? Chyba na to zasługuje.
- Jesteś z nią szczęśliwy?- zapytałam z nikłym uśmiechem.
- Tak, bardzo.
- Nie będę na ciebie zła, bo to rozumiem. Rozumiem, że chcesz z nią być, chcesz być szczęśliwy, korzystać z życia. Widocznie na ciebie nie zasługiwałam.
- To ja na ciebie nie zasługuje. Jesteś dla mnie za dobra. Obiecuję ci, ze znajdziesz kogoś, kto cię nie zrani tak jak ja i pokocha.
- Nie składaj obietnic bez pokrycia.
- Ale ty też chciałaś mi coś powiedzieć.- spojrzałam na pudełko, które nadal trzymałam w rękach.
- To… to już nieistotne.
- Na pewno to nic ważnego?
- Tak, na pewno. Mogę mieć jeszcze do ciebie prośbę.
- Oczywiście.
- Pocałuj mnie. Pocałuj mnie tak jakbyśmy już się nie spotkali. Ostatni raz.

Pewnie wiele z was zastanawia się dlaczego tak postąpiłam, dlaczego nie powiedziałam mu o dziecku. Odpowiedź jest prosta. Za bardzo go kocham, żeby niszczyć mu życie. Gdyby dowiedział się o ciąży to pewnie byłby ze mną  z litości. A tego bym nie wytrzymała. Jeśli Grzesiek jest szczęśliwy to ja też, nawet jeśli u jego boku ma być Marta.

* * *
Zmierzamy ku końcowi opowiadania ;) Został jeszcze epilog i koniec ;)
Wybieracie się na jakieś mecze ME? ;) 

DOBIJEMY DO 15 KOMENTARZY?
Pozdrawiam ;)

 Follow me on Twitter: @magdam07

środa, 3 lipca 2013

Rozdział 7.

"Tak wyraźnie widzę każdy kształt, znajome twarze śmieją się. Gorący wiatr rozpala mnie, znowu jestem tam"


Niestety się nie myliłam. Jedziemy do miasta, o którym najzwyczajniej w świcie chciałabym zapomnieć. Grzegorz chyba nawet o tym nie wie, że to tu rozegrała się moja osobista tragedia. Jestem tylko ciekawa po co mnie tu przywiózł, bo przecież tutaj nie ma nic ciekawego.  Tego się obawiałam, a właśnie przejechaliśmy tabliczkę z napisem WROCŁAW.

- Możesz mi powiedzieć dlaczego tutaj przyjechaliśmy?
- Już mówiłem, że mam dla ciebie niespodziankę.
- A nie mogliśmy pojechać w inne miejsce?
- Niestety, ale nie. Tutaj jest coś wyjątkowego, co chciałbym ci pokazać.
- We Wrocławiu mnie niczym nie zaskoczysz. Mieszkałam tu zanim się przeprowadziłam do Gdańska.
- Nigdy mi o tym nie mówiłaś.
- Bo nigdy o to nie pytałeś.
- To w końcu powiesz mi dokąd dokładnie jedziemy?
- Na Ostrów Tumski.
- Po co? Katedry nigdy nie widziałeś?
- Nie zadawaj tylu pytań. Zaraz będziemy na miejscu.

Po 20 minutach zostawiliśmy auto koło Galerii Dominikańskiej i spacerkiem doszliśmy do Mostu Tumskiego. Teraz już wiedziałam co się święci. Nie na darmo Wrocławianie nazywają ten most Mostem Miłości. Grzesiek wyjął z kieszeni kłódkę z wygrawerowanymi naszymi imionami i przypiął do mostu, obok reszty. (LINK) Wręczył mi kluczyk i kazał wyrzucić do wody przez lewe ramie, tyłem do rzeki.

- Wiesz, że teraz już się ode mnie nie uwolnisz?
- Nie mam takiego zamiaru- pocałowaliśmy się.

Szliśmy dalej wzdłuż mostu, a mnie nurtowało jedno pytanie:

- Grzesiek, dlaczego jechaliśmy aż tutaj? Przecież w Gdańsku też można zwiesić kłódkę na moście.
- Tak, ale Most Tumski jest zjawiskowy. To nie to samo co u nas w mieście. To tutaj zrodziła się ta tradycja, a jak dla mnie ten most jest przepiękny, dlatego tutaj cię zabrałem.
- Dziękuję ci.- mocno się do niego przytuliłam i poszliśmy dalej.

Pokazałam Grześkowi prawie całe Stare Miasto,  bo to je znałam najlepiej. Przecież tu się wychowałam. Poszliśmy na Plac Solny, gdzie Grzegorz kupił mi pięknego słonecznika, dalej szliśmy przez Rynek i kierowaliśmy się w stronę kamieniczek Jasia i Małgosi, zatrzymując się przy kościele św. Elżbiety.

- Widzisz tą wieżę?
- No trudno jej nie zauważyć, jest ogromna. Ale chyba na niej jest punkt widokowy, idziemy?
- Nie no co ty. Chyba bym zawału dostała wchodząc po tych schodach. Ale z tą wierzą wiąże się pewna legenda. Na jej bocznej ścianie znajduje się płaskorzeźba (LINK). Bodajże w 1529 roku w normalny, biały dzień rozpętała się burza. Było samo południe. Wiatr się zerwał i góra wieży runęła na ziemię. I o dziwo żaden człowiek nie ucierpiał. Wieża przygniotła tylko jednego, czarnego kota. I właśnie legenda na tej płaskorzeźbie głosi, że tą wierzę zniosły na ziemię anioły, ponieważ nie zabiła żadnego człowieka.
- Matko, skąd ty to wszystko wiesz?
- Trochę interesuję się historią Wrocławia.

  Zwiedzając, mieliśmy niezły ubaw z Bartka kiedy pokazywałam Łomaczowi  stare baszty, które znajdowały się na terenie Bractwa Kurkowego.  

Wieczorem chciałam pojechać w jedno miejsce, często chciałam to zrobić, ale nie miałam dość odwagi. Teraz się zdecydowałam.

- Grzesiek, możesz mnie tam zawieść?- spytałam podając mu kartkę z adresem.
- Jasne, tylko musisz mnie tam pokierować. A co tam jest?
- Szpital, w którym miałam przeszczep.
- Na pewno chcesz tam jechać?
- Tak, jestem tego pewna jak nigdy wcześniej.

Gdy zajechaliśmy na miejsce cała moja odwaga gdzieś uciekła, a  ja miałam coraz więcej wątpliwości. Ale słowo się rzekło i kiedy wychodziłam z auta Grzesiek zapytał:
- Pójść tam z tobą?
- A chcesz?
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie.
- Wiesz co, chyba lepiej będzie jak pójdę tam sama. Nie obraź się.
- Dobra, to ja czekam na ciebie  w samochodzie.

Powolnym krokiem weszłam na dobrze mi znany oddział i kiedy mijałam szpitalne sale znowu wszystkie wspomnienia wróciły. Podeszłam pod pokój pielęgniarek i delikatnie zapukałam. Słysząc „proszę”, niepewnie  otworzyłam drzwi i weszłam do środka.

- Poznaje mnie pani?
- Nie za bardzo… Chociaż czekaj… Roksanka, tak? To naprawdę ty? Nie wierzę!
- Tak, to ja we własnej osobie.
- Przepraszam, zupełnie cię nie poznałam.
- No tak, trochę dziwnie wyglądam z włosami.
- Przestań, co ty wygadujesz. Ślicznie wyglądasz. Dziewczyny! Chodźcie zobaczyć kto nas odwiedził- zawołała do reszty pielęgniarek na dyżurze, a ja zostałam przez wszystkie wyściskana.
- Co cię do nas sprowadza? Mam nadzieję, że nie to co myślę.
- Nie, spokojnie. Odkąd szpik się przyjął  nie mam żadnych kłopotów. Przyjechałam po prostu do Wrocławia i stwierdziłam, że koniecznie muszę panie odwiedzić.
- To gdzie teraz mieszkasz?
- Przeprowadziłam się z tatą do Gdańska.

Rozmawiałyśmy tak dobre pół godziny, a w międzyczasie dołączyło się do nas dwóch lekarzy, w tym jeden, który był moim prowadzącym. Nieźle go wyściskałam, a przy okazji poryczałam się jak głupia. Naprawdę warto było tu przyjechać, chociaż tylko po to, żeby zobaczyć ich miny.
Teraz możemy wracać do Gdańska, choć nie wiem czy Grzesiek będzie chciał jechać nocą.

- Zostajemy tu na noc?
- Tak, jestem zmęczony i nie chcę tak późno prowadzić. Prześpimy się i rano wrócimy do domu.
- Dziękuję ci.
- Za co?
- Za ten cały wyjazd. Naprawdę  go potrzebowałam. Teraz już chyba nie będę bała się tu wracać.
- Cieszę się, że ci się podobało.  Chodź pojedziemy coś zjeść i zarezerwujemy hotel.

Czułam, że w końcu odnalazłam się w moim życiu. Niestety nie przewidziałam, że los ma dla mnie jeszcze wiele niespodzianek. Niestety tych nie bardzo przyjemnych.  Ale przecież co nas nie zabije to nas wzmocni, a to powiedzenie w moim życiu sprawdza się w 100%.

 * * *

Pod poprzednim postem pojawiły się tylko 4 komentarze ;( Niech każdy kto przeczyta rozdział niech go skomentuje ;) Nawet może być tylko głupia emotikonka ;) To naprawdę pomaga i motywuje do dalszego pisania ;)

Widzimy się w niedzielę na meczu :)

gg 42906624



Pozdrawiam!   
 tw